niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 1

- Przygotuj w końcu tą jebaną broń! - krzyknął ktoś za mną, w kominiarce
- Przecież szykuję! - odkrzyknęłam prawie płacząc i ładując magazynek
- Pospiesz się! Nie mam tyle czasu!
- Daj jej spokój! - usłyszałam Maxa i zwolniłam ruchy powoli podnosząc głowę - Ma dopiero 16 lat, nie może robić wszystkiego!
- Zamknij się. - zamaskowany mężczyzna z nożem podszedł bliżej niego - Skoro Ty siedziałeś w tym od dzieciństwa, ona może naładować ten gówniany pistolet!
- Masz! Proszę! Skończyłam! - wstałam i patrząc w ziemię, wyciągnęłam dłoń z bronią przed siebie.
- No - powiedział łagodnie, udając miłego - O to chodziło.
- Widzisz? Wcale nie jest taka zła. - Max uśmiechnął się do mnie delikatnie, czego nie mogłam odwzajemnić.
Mężczyzna w kominiarce odwrócił wzrok ode mnie, zabrał naładowaną broń i spojrzał na Maxa. Trzymał pistolet mocno, skierował go w ziemię, ale w każdej chwili mógł go zwrócić w stronę mojego chłopaka. To właśnie on mnie wciągnął w to wszystko. Zabijanie na zlecenie wcale nie jest takie łatwe i pieniądze nie zawsze są w tak dużych ilościach.
Moje serce zabiło szybciej. W moich oczach widoczne było jedno. Strach. Jeśli on postrzeli Maxa, ja nie będę mu już potrzebna, mnie również zabije. Jeśli postrzeli Maxa, stracę chłopaka, którego kocham już na zawsze. Jeśli go postrzeli, mam przerąbane.
Podniósł powoli broń, lecz zwrócił ją w stronę okna.
- Pytał Cię ktoś o zdanie? - wyszeptał do Maxa. Nie brzmiało to miło - Pod tym domem - również nazywanym jedną, wielką ruiną - stoją cztery radiowozy.
Gwałtownie spojrzałam na zakurzone szyby. Kłamstwo. Nikogo tam nie było. Gwar z lasu wypełnił pomieszczenie. Nagle wsłuchałam się w szelest liści, dźwięki wydawane przez sowę i cokolwiek co chodziło i łamało głośno gałęzie. Na oknie pojawiła się szybko przemieszczająca czerwona kropeczka. Chwilę później kolejna i jeszcze jedna. Zdałam sobie sprawę, że właściwie nie wiem o co chodzi. Zdezorientowanie.
- Co Ty kombinujesz? - spytał zdziwiony Max
- Wy załatwiacie chłopaka, mnie nie zgarnia policja.
- Myślisz, że to takie łatwe...
Podejrzewam, że we wściekłości twarz mu poczerwieniała. Skierował broń na Maxa. To czego się najbardziej obawiałam.
- Musi być, bo inaczej...
Nie pozwoliłam mu dokończyć. Chwyciłam go za rękę, chcąc zdjąć Maxa z celownika. Okazało się to błędem. Mężczyzna odepchnął mnie i potrącił łokciem w oko. Upadłam na ziemię, czując ból na twarzy i plecach.
- Uważaj! - krzyknął Max i podbiegł do mnie - Mogłeś zrobić jej krzywdę.
Pomógł mi usiąść i odgarnął włosy z twarzy. Zdjął dłoń z mojego oka oglądając je z każdej strony.
- Mogło być gorzej.. - szepnął w końcu.
Wstał i podszedł do kolesia w kominiarce.
- Zrobię co chcesz, ale jej w to nie mieszaj.
Nieznajomy się zaśmiał.
- Dobrze, więc podeślę Ci dane jutro o dziesiątej.
- Niech będzie.
Nie mówiąc nic więcej opuścił ten rozwalający się dom. Po chwili zniknęły też czerwone kropki z okna i usłyszałam oddalające się kroki. Jeśli mam tak dalej żyć, to ja dziękuję od razu.
- Wszystko okej?
Max wziął mnie na ręce i zaniósł do niewielkiego salonu po czym położył na kanapie.
- Tak, tylko trochę boli - wymusiłam uśmiech.
- Tak myślałem - zaśmiał się z lekką chrypą.
- Śmieszy Cię to, że mnie uderzył?
- Nie! Skąd! Tylko zabawnie wyglądasz z fioletowym okiem
- Jesteś idiotą
- Dzięki skarbie
Uśmiechnął się i przyniósł jakąś szmatkę, którą zanurzając w lodowatej wodzie przyłożył do mojego policzka.
- Lepiej nie wracaj z tym do domu - zapewnił
- Nie mam zamiaru. Poza tym jest środek nocy.
- Ehh... racja.
Po godzinie z moim okiem nic się nie zmieniło... no może jego kolor. Już nie było fioletowe, raczej malinowe.
- Idź spać. - powiedział Max
- A Ty?
- Spokojnie - uśmiechnął się całując mnie w czoło - Zasnę chwilę po Tobie.
Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego tyłem.
- Kocham Cię, Becky.
Usłyszałam chwilę po tym, jak zamknęłam oczy. To dziwne, rzadko mówi mi, że mnie kocha. Nic nie odpowiadając, zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz